Ser, drodzy Państwo, ser!

Nareszcie! Udało się! Hip, hip, hurra!!!
Zrobiłam ser.
Pewnie dziś, przy tak modnym byciu eko i organic, to żaden szał.
Jednak dla mnie to początek nowego...
Nie jest to zwykły ser, o nie! Podpuszczkowy!

Zaopatrzyłam się w mleczko od sąsiadki i zabrałam do roboty.


Podgrzalam niespełna 5 litrów pełnotłustego, niepasteryzowanego mleka do temperatury około
35-40*C. Dodałam kilka kropel naturalnej podpuszczki, zamieszałam i czekałam...

Po 30 minutach biały płyn stworzył bardziej zwartą strukturę, zwaną skrzepem, która pociełam na zgrabne kosteczki :)


Pocięty i wymieszany skrzep można przelewać.

Nie posiadam super ekstra profesjonalnych forn serowarskich, wiec posiłkowałam się tym, co pod ręką.


A że pod ręką były pojemniczki po maśle klarowanym, końcówki po pieluchach tetrowych Żółwinki i wkrętarka, to wyszło co widać powyżej :) 
Przygotowane, żeby przyjąć skrzep mleczny.
W takim stanie odserwatkowały się przez jakieś 4 godziny.



Po tym czasie wyskoczyły piękne serki, około 280 - 290g.
Takie cośki, to serki typu bundz.


Można je szamać od razu, na słodko czy wytrwanie. Czego dokonaliśmy niezwłocznie z jednym z nich :D
Mają taki mozzarellowy posmak...


Można moczyć nockę w solance, co przedłuża ich trwałość.
Drugi, w ramach testu, tak skończył ;)

Trzeci został potraktowany solno-przyprawową posypką i spoczął w wędzarni...


Mmmm... Pyszny!


Soczyst w środku! Zdziwiło mnie to, ale jakiż pyszny!





Przygoda z podpuszczkowymi serami oficjalnie rozpoczęta!!!







Komentarze