Coś dla ciała...

Kiedy dzieciarnia nie wymaga edukowania, można skupić się na innej specjalizacji Pracowni.
Tej bardziej cielistej, kobiecej... kremowej.
Właśnie kremy i balsamy! One także powstają w Pracownianym zaciszu, wygrzewają się we wnętrzu kamiennej kuchni by , gdy dojrzeją, rozpłynąć się po skórze...

Chciałabym przybliżyć Wam warsztat naszej maleńkiej manufakturki kosmetycznej.
Podstawowym założeniem było stworzenie dla samych siebie, dla rodziny balsamów, które nie będą zawierały substancji niebezpiecznych dla naszych ciał.


Czytając skład kremów, człowiek zastanawia się, jakim cudem jeszcze się nie rozpłynął pod wpływem zawartości tychże! Potem myśli czy jest jakiś sposób na obniżenie ilości tych złych składników i szuka produktów eko. 
Niestety bardzo często i te z hasłem "naturalne" zawierają konserwanty, emulgatory czy inne, niepożądane inności.
Długo zastanawiałam się czy robienie kosmetyków w domu ma sens.
Czy dam radę, nie stosując gotowych baz kosmetycznych, stworzyć dobry produkt.
Spróbowałam.


Gigantycznym wsparciem okazała się kamienna kuchnia ( #nunna uuni ), która we wnętrzu pieca utrzymuje stałą temperaturę 45-48*C - idealną do wysycania olejów!
Po co mi te oleje? Ano w kremach i balsamach przydaje się wsparcie wyciągów ziołowych.
Jednak mogłyby nie być alkoholowe.
Nazbierałam zatem lawendy, róż, nagietków, mięty... Poukładałam w szklanych słojach, zalałam olejem kokosowym i odstawiła do pieca...


Dwa tygodnie spędzone w takich warunkach, dały mi wspaniałe, olejowe wyciągi ziół!
Bez przegrzania tłuszczu i gubienia jego właściwości!
Zioła oddały to, co miały najlepsze i mogły już być gotowym produktem, jednak to jeszcze nie był koniec.
Powstał, oczywiście cudny olejek do masażu odprężający, relaksujący.
Na bazie olejowego wyciągu z lawendy, z dodatkiem naturalnych olejków eterycznych, takich jak bergamotka, drzewko różane i geranium.

Kolejnym krokiem było stworzenie balsamu czy też kremu.
Te , jak wiadomo, mają inną konsystencję niż oliwka.

Tu pomocne okazały się moje dziewczyny owcze. Kto jeszcze ich nie poznał, to zapraszam 
( #http://pracowniarw.blogspot.com/2015/01/rogacizna.html )
Dostarczyły mi genialnego produktu - lanoliny.
Nie było łatwo "wydrzeć" ją z owczego futerka, jednak udało się!
Chciałam po pierwsze stworzyć balsam ochronny do rąk.
Moje łapki wymagają szczególnej opieki, suchutkie takie, skórka pękać lubi.
Lanolina będzie dla nich idealna! 
Przydałyby się jeszcze witaminowe dodatki. Miód, propolis wosk do zagęszczenia.
Tak się pięknie złożyło, że w moich okolicach jest człowiek prowadzący malutką, naturalną pasiekę.
Mogłam zatem zdobyć pszczele produkty nieprzetworzone, nieoczyszczane!

Olejowy wyciąg propolisu i nagietka
Lanolina
Miód
Wosk pszczeli naturalny
To wszystko stworzyło coś więcej niż typowy, zimowy krem ochronny do rąk.
Okazał się nieoceniony w ratowaniu skóry chorej, zarówno dorosłej, jak i niemowlęcej.
Mój ulubiony, miodowo-witaminowy balsam


Na podobnej zasadzie powstają inne balsamy.
Pomysły rodzą się w zależności od sytuacji i potrzeby.
Balsamy na przeziębienie z majerankiem, tymiankiem i babką - proszę bardzo!
Delikatnie brązujące z dodatkiem naturalnego kakao? - ależ jest!
Odmaładzający i zniewalający zapachem z różą lub lawendą? - Pani pyta, ja robię.
Może ochronny na nadmierne słońce? - Gotowy!



Dla każdego coś miłego!


Balsamy bez niepotrzebnych substancji, sztucznych zagęszczaczy, konserwantów, barwników i reszty cudów przemysłu chemicznego.
Kilkuskładnikowe, proste, naturalne.

Chcecie wypróbować?
Dajcie znać, mam próbeczki 10 ml - 5zl.

Otoczona przyjemnym ciepłem kuchni i lawendowo-miodowym zapachem pozdrawiam!

Do napisania!


Komentarze