Po co to całe macerowanie?

Było już trochę o mydle, paście do zębów i kremach, tak ogólnie, bez najciekawszych szczegółów. Pora wyjaśnić kilka ważnych spraw, jak chociaż po co to macerowanie?
Macerat to olejowy wyciąg roślinny, otrzymywany przez zalanie olejem rośliny z której chcemy wyciągnąć to, co najlepsze. Uzyskanie dobrego maceratu wymaga stałej, niewysokiej temperatury i braku dostępu promieni słonecznych. Ważny jest też materiał z którego chcemy nasz olej uzyskać. Rośliny, zioła nie mogą pochodzić z miejsc "brudnych", bo wszystko, co wchłonęły podczas wzrostu oddadzą do maceratu. Oleje bazowe też powinny być dobrej jakości, najlepiej nierafinowane. Pakując wybrane ziółka w słoiczki - koniecznie szklane - i zalewając olejem, dbając o warunki i częste potrząsanie, możemy się spodziewać wspaniałych olejów już za dwa tygodnie - tak przy dobrych wiatrach :)

Gdy zioła z tłuszczami się "przegryzą" możemy zakończyć swoją pracę, ale można też potraktować nasz macerat jako składnik kosmetyku - kremu, balsamu, mydła czy pasty do zębów.



Bardziej rozpowszechnioną metodą wyciągania dobrych właściwości ziół jest zalanie ich alkoholem.
Nie stosuję tej metody, gdyż pierwsze kosmetyki mieszałam dla księżniczki Hipci, której delikatna skóra nie była gotowa na zderzenie z ognistą wodą.
Poza tym nie trzeba być niemowlęciem, żeby nie tolerować specyfików na alkoholu.

Poczytuję sobie za sukces - pewnie tylko w mojej skali, ale zawsze - wysycenie oleju kokosowego propolisem. Słyszałam od pszczelarza, że nie mam szansy wyciągnąć czegokolwiek z propolisu bez alkoholu, a jednak! Mój olej propolisowy ma cudny, złoty kolor, niesamowity zapach i smak przyjemnie propolisowy.


Macerowanie ziół różnistych stało się moim wielkim hobby.
Przeszukuję właściwości roślin i dumam, co by tu jeszcze w oleju utopić...
Praca to całkiem przyjemna, bo i zapachy cudne i nie trzeba szczególnie dbać o miejsce wysycania, bo tak jakby dba samo o siebie.
Nie wiem czy zaangażowałabym się tak bardzo w ten proceder, czy w ogóle bym się tego podjęła, gdyby nie moja kamienna kuchnia.
Wiem, że nie raz już o niej pisałam, ale jakoś tak nie mogę skończyć rozpływają się na temat jej przydasiowości!


Ciemno, stała temperatura, bezprzeciągowo i w przemiłym towarzystwie mydlanego kamienia, to najlepsze warunki dla dojrzewających olejów roślinnych.

Właśnie skończył się jesienny turnus wysycający.
Co nam się tam ulęgło? 
Ano takie oto oleje: lawendowy, krwawnikowy, tymiankowy, rumianowy, nagietkowy, propolisowy i miks ziołowy (mięta, pokrzywa, goździki).
Startujemy z tworzeniem balsamów, mydeł, szamponów i past!

Wyglądajcie naszych dobroci, może będą dobrym prezentem świątecznym...?

Do napisania!

Komentarze